CAŁY PONIŻSZY KOMENTARZ ZAWIERA SPOILERY.
(Pisane pięć minut po przeczytaniu książki.)
Wiedziałam już, że jest źle, jak przeczytałam pierwsze rozważania Willa odnośnie kosmitów. Ale, wymienię:
- Sci-Fi przegięte do granic możliwości (Ziemia-statek kosmiczny? Really?! Cuchnie Gwiezdnymi Wojnami i Zonamą Sekot na kilometr :P);
- Elliott (którą zawsze lubiłam) niepokojąco przypomina Mary Sue, a cała jej relacja z Willem polega na:
- Idziemy tam, chodź.
- Zwariowałaś, to niebezpieczne!
- Nie ufasz mi?!
- Martwię się o ciebie - to szaleństwo!
- Zaufaj mi, wiem co robię.
- ...dobrze, ufam ci.
Krótko mówiąc, Will coś czuł i coś okazywał, a Elliott jedynie wykonywała program Terminala i leciała na łeb na szyję, w międzyczasie rycząc, gdy Willowi coś się działo. Super - fanfary dla pomysłowości autorów;
- Drake po raz... trzeci (policzone) wypełnił swój stały schemat: przeżył po tym, jak pod koniec części poprzedniej praktycznie go zabito (Głębia, Otchłań, a teraz Spirala?!); grunt, że chociaż zginął definitywnie, chociaż zdecydowany niedosyt pozostał;
- Starzy antagoniści. Rebeka, która... nie robi nic. Rozumiem, że jest tą mniej okrutną z bliźniaczek, ale, suma sumarum, OBIE były, jak to ktoś ładnie i zwięźle okreśił, "zimnymi sukami". Stary Styks? Robi coś w ogóle poza zajmowaniem miejsca na papierze i wydawaniem rozkazów? Śmiechu warte. Już Naświetlony kapitan Franz miał w poprzednich częściach większe znaczenie. Nie pokazują swojego okrucieństwa, wyrachowania, NIC. Łagodność Rebeki odczytałam jako próbę ukazania, że nawet ona, młoda przedstawicielka rasy Styksów, przedstawia sobą "marność nad marnościami i wszystko marność" (to nie ludzie, ale... szczegóły - diabeł w tym, że też mają swoje emocjonalne słabości)... ale ta "próba" wyszła tak gówniano, że szkoda się więcej rozpisywać;
- Kompletny brak oddania uczuć odnośnie śmierci tylu ludzi, zostawiania przyjaciół na pewną śmierć, cierpienia towarzyszy... Jedyne, co mną wstrząsnęło, to koniec Chestera i okoliczności, w jakich do tego doszło - poruszające i tragiczne, bo dobry dzieciak stał się owładniętym żądzą zemsty wariatem, który nie dba o to, kogo krzywdzi, i zginął... w przeciągu chwili - nie było przy nim nikogo bliskiego, przyjaciele "na froncie", Stephanie odtrącił sam. To smutne.
Tak więc: jedna z głównych wad książki? Wygląda jak rozbudowane streszczenie: żadnej głębi, emocji, niepewności, ROZPACZY W OBLICZU ARMAGEDDONU... dzwoni coś, panowie autorzy?
Inną sprawą jest to, że książka naszpikowana jest totalnymi bzdurami oraz niekiedy interesującymi momentami. Mam mieszane uczucia. Biorąc pod uwagę wspomniany przeze mnie powyżej brak rozbudowanej fabuły, przydałaby się druga część.
...Albo porządna korekta.
...Najlepiej napiszcie to wszystko od nowa.
Końcówka mnie rozwaliła i nie wiem, co o niej myśleć - właściwie, najbardziej co do niej mam mieszane uczucia. Z jednej strony bardziej pasowałoby, gdyby Will... nie wiem, opłakiwał fakt, że w wyniku konfliktu ze Styksami i ich okrucieństwa stracił wuja, brata, ojca, biologiczną matkę, przyjaciela, ukochaną dziewczynę (uznana za zmarłą; nieważne) i ostatecznie zaznawał spokojnego życia w Kolonii (miejscu swoich narodzin, miejscu, gdzie wychował się jego młodszy braciszek... taki powrót do korzeni) po tych wszystkich tragicznych wydarzeniach? Taka była moja koncepcja, gdy zaczynałam czytać epilog. Z drugiej strony, sposób pisania na ostatniej stronie doprowadza mnie do śmiechu. Do tego sam pomysł, choć nieco głupi, to nie aż taki zły (Will stający się Styksem - to brzmi interesująco) i zostawia pewną otwartą furtkę... wait, to miała być ostatnia część :P
Wniosek?
Walcie się, panowie autorzy, z takim dennym zakończeniem serii!